Wierszyk dla dzieci - Wrocławska legenda o kamiennej głowie
W mieście Wrocławiu był znanym złotnikiem,
Czeladników miał kilku w pracowni swojej.
Lud nazywał go mistrzem Fryderykiem.
Wyrabiał biżuterię ozdabianą złotem.
Piękna biżuteria, precyzyjne wzory,
Każda dama dworu, takie nosić chciała.
Ta biżuteria miała cenne walory,
Praca złotników wszystkim się podobała.
Jak żona mu zmarła, sam córkę wychował
I szukał jej męża bardzo bogatego.
Wobec córki Barbary źle się zachował,
Kiedy pokochała czeladnika biednego.
Henryk i Barbara wieczorem w altanie,
Każdego dnia, spotykali się ze sobą.
Choć zawsze w ukryciu mieli swe spotkanie,
Oboje cieszyli się swoją osobą.
Henryk dał jej pierścień, by go pamiętała.
Zrobiony tylko dla niej, ze szczerego złota.
Prosił, by innego nigdy nie wybrała.
Mawiał, że uczciwość to jest wielka cnota.
Barbara wierzyła, co Henryk jej mówił,
On także wierzył w Barbary każde słowo.
Chciała, by czeladnik ją szybko poślubił.
A ich miłość kwitła w małżeństwie, na nowo.
Fryderyk na śluby nie wyraził zgody.
Wygonił Henryka i pobił go laską.
Wybił mu z głowy zaręczyny i gody.
Nakazał opuścić zamieszkałe miasto.
Henryk był biedny, ale za to uczciwy.
Pokochał szczerze córkę mistrza swego.
Uciekł z pracowni prawie pół żywy.
Za karę nie było tu pracy dla niego.
Obiecał on Basi, swojej ukochanej,
Że wróci niedługo i żeby czekała.
A ojciec ją zamknął na wysokiej wieży
I nikt jej nie słyszał, choć głośno wołała.
Fryderyk sam męża chciał zaleźć dla córki,
Żeby przyszłość młodych, w bogactwie płynęła.
Nie zniósłby krzywdy i cierpień Barbórki,
Aby bieda w życiu jedynaczkę dotknęła.
Henryk postanowił, że szybko powróci.
Poślubi Barbarę i ułoży życie.
Zarobi pieniądze, nie będzie się kłócił.
Oboje nie będą już żyli w ukryciu.
Nie mógł znaleźć pracy w mieście, okolicy.
W obdartych odzieniach, nie miał nawet grosza.
W gęstwinie napadli na niego zbójnicy,
Postanowił dołączyć do rabusiów grona.
Razem napadali, razem ograbiali.
Sakwy wypchane zabierali ze sobą.
Bogatych kupców ze złota okradali.
Nie zdradzali się nigdy przed żadną osobą.
A, gdy Henryk przywódcą zbójników został.
Powrócił do miasta z orszakiem swej świty.
Fryderyk Henryka w ogóle nie poznał.
On taki bogaty pewnie pracowity?
Zaprosił Henryka do swojego domu.
Kazał przyprowadzić niani córkę swoją.
Choć Henryk o sobie nie mówił nikomu.
Ona go poznała, nie chciała być żoną.
Bogactwo Henryka krwią było splamione,
Bo wielu bogatych utraciło życie.
Nie wyraziła zgody, by wziął ją za żonę.
Wolała umrzeć, niż żyć w takim wstydzie.
Gdy padła na ziemię, gniew w Henryka wstąpił.
Żałował Barbary swojej ukochanej.
Nie wybaczył mistrzowi, że wtedy ustąpił.
I odszedł z pracowni do nikąd, w nieznane.
Wieczorem podłożył w kilku miejscach ogień.
Jasna łuna oświetliła kupiecki dom.
Z radością patrzył Henryk, jak wszystko płonie.
A ogień pożerał już sąsiedni dom.
Pobiegł do katedry na najwyższą wieżę,
I głowę wychylił przez okienko małe.
Choć wołał o pomoc, to mówię wam to szczerze.
Tylko ptaki słyszały jego wołanie.
Henryka głowa w małym oknie utknęła.
Mury się skurczyły i ścisnęły szyję.
Chata Fryderyka do końca spłonęła,
A on skamieniały, tutaj skończył życie.
Do dziś na katedrze widać jego głowę.
Patrzy ona na dół i nam przypomina.
Że kiedyś kochali i byli szczęśliwi,
Ten biedny chłopak i bogata dziewczyna.
Jolanta Wybieralska