top

Logowanie

Wesprzyj Bajkownię

     Twórz z nami Bajkownię!

Kto jest Online

Odwiedza nas 605 gości oraz 0 użytkowników.

Przyjaciele Bajkowni


wiersze i wierszowane bajki dla dzieci i dla dorosłych


Bogdan Dmowski czyta wiersze i wierszowane bajki dla dzieci i dla dorosłych


bajkowy podcast okladka


bajki dla dzieci


zloty jez



TataMariusz 200x200

© Copyright by Bajkownia.org - Fabryka Bajek, Powered by Joomla! Valid XHTML and CSS.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

 

Baśń, legenda - O jeziorniku, co pokutował w Jeziorze Lusowskim

 

Przed laty w Lusowie mieszkali sobie mąż i żona, którzy mieli córkę – Małgośkę. Dziwna była ta Małgośka. Dzieci, z którymi biegała po podwórkach i przychaciach, szybko zauważyły, że nie nadaje się do wspólnych zabaw.

Nic nie rozumiała, ciągle o wszystko pytała. Rówieśnicy znosili gapowatą dziewuchę tylko dlatego, że była wesoła i skora do pomocy. Uśmiech nie schodził Małgośce z buzi. Nawet kiedy popadała w zakłopotanie, wybuchała głośnym „che!, che!, che!”. Właśnie z tego powodu nazwano ją Małgośką Śmiechawką. I tak już zostało.


Z biegiem lat rówieśnicy znajdowali coraz mniej czasu na zabawę. Rodzice gonili ich do roboty w obejściu. W wolnych chwilach młodzież chodziła do gospody na tańce. Dziewczyny strzelały oczami do chłopców. Ciekawiły je ładne stroje, hafty, korale, a nie zabawy z gapowatą dziewuchą, która choć urosła bardziej niż niejedna koleżanka ze wsi, to w rozumie pozostała taka, jak dawniej: dziecinna i skora do zabawy. Stronili od niej młodzieńcy, unikały też mniejsze dzieci, które bały się jej niskiego głosu i tubalnego śmiechu. Nieraz bywało, że chłopcy przedrzeźniali ją i obrzucali wyzwiskami. Przez to, gdy nikt nie widział, płakała i z tęsknotą wspominała czas beztroskich zabaw. Nic dziwnego, że nie szukała towarzystwa i całymi dniami samotnie wędrowała po wsi i okolicach.

Pewnego razu znalazła się tuż przy brzegu jeziora Lusowskiego. Czy to szczebiot trzciniaka ją przyciągnął, czy jakiś kolorowy motyl – nie wiadomo. Poczuła się nieswojo. Rodzice nie pozwalali dzieciom bawić się nad jeziorem. Opowiadano, że w wodzie czyha złośliwy topielec, który wabi człowieka do wody i wciąga na głębię. Podobno wystraszył kiedyś praczki. Narzekali na niego także rybacy, którzy zapuszczali się w miejsce, skąd wypływała Sama. Jeden chłop to nawet o mały włos nie zginął z rąk topielca. Opowiadał, że zdrzemnął się nad brzegiem i w pewnej chwili poczuł, jak coś go ciągnie do wody. Przebudził się i od razu przeżegnał. Wtedy puściło. Zaraz potem usłyszał chlupnięcie, jakby wielki szczupak wśród trzcin się rzucił!

Małgośka nieraz pochwyciła uchem taką lub podobną historię. Teraz stała na brzegu i już – już miała wracać, gdy raptem usłyszała ciche chlipanie, jakby ktoś płakał. Gotowa pospieszyć z pomocą, zbliżyła się do wody i ujrzała na rybackim pomostku chłopca w mokrej, białej koszulinie. Trzymał się za stopę i zanosił od łez. Nie znała go. Skórę miał mokrą, zielonkawą, a w zmierzwione włosy, z których sterczały duże odstające uszy, powplątywały się kawałki wodnych roślin i liście. Był to ów groźny topielec, przed którym ostrzegali wszyscy w koło. Gdyby go zobaczyła jakaś bardziej rozgarnięta dziewczyna, domyśliłaby się, z kim ma do czynienia, ale nie Małgośka. W ogóle nie skojarzyła zasłyszanych opowieści z tym niepozornym z wyglądu chłopcem. Podeszła więc i ze współczuciem obejrzała chudą nogę. Powyżej palców tkwił duży haczyk rybacki. Same palce też wyglądały osobliwie. Były połączone błoną – jak u kaczki.

Małgośka Śmiechawka pochyliła się nad nieszczęśnikiem. Ostrożnie wydobyła haczyk z rany. Potem liśćmi babki rosnącej przy drodze opatrzyła spuchnięte miejsce. Nieznajomy wstał i zrobił kilka kroków po ziemi. I choć utykał, przestał płakać, tylko wielkimi jakby żabimi oczami patrzył zdziwiony na swoją wybawicielkę. Wybełkotał niewyraźnie „Dziękuję!”, a potem niezgrabnie ruszył w stronę jeziora i zanurzył się w wodzie.

– Uważaj! – krzyknęła Małgośka – Nie wchodź! Tam topielec!

Ale nieznajomy nic sobie z tego nie robił. Śmiał się tylko głośno, pluskał wesoło w wodzie i pogrążał coraz głębiej i głębiej. W końcu chlupnął mocno całym ciałem i zniknął, a woda powoli się uspokoiła.

Od tego dnia Małgośka częściej i śmielej chodziła nad jezioro. Zawsze jednak po kryjomu, bo dorośli na pewno by jej nie pozwolili. Czasami widywała tajemniczego chłopca. Przeważnie siedział w wodzie. Rzadko wychodził na brzeg i pokazywał dziewczynie, jak się puszcza kaczki kamieniami, jak zrobić piszczałkę z kawałka trzciny. Niekiedy siadał na pochylonej wierzbie albo na pomostku i opowiadał dziwne historie z życia żab, ryb, wodnych ptaków. Najbardziej podobały się Małgośce cudowne baśnie o rusałkach i wodnych stworach. Dziwne, że w tych opowieściach nigdy nie pojawił się topielec, a co najwyżej – dobry i dzielny jeziornik. O takim Małgośka nigdy dotąd nie słyszała. Nieznajomy nie wyśmiewał się z dziewczyny. Dlatego spędzała nad jeziorem całe godziny.

– Tylko nie mów nikomu, że się ze mną spotykasz – ostrzegał ją nieraz. – Możesz sprowadzić nieszczęście na mnie.

Małgośka wiele razy próbowała się dowiedzieć, jak nieznajomy ma na imię, ale on wciąż powtarzał:

– Nie mogę ci powiedzieć. I nigdy więcej nie pytaj! Może przyjdzie czas, to się dowiesz.

Trwało tak przez całe lato prawie, aż do pewnego sierpniowego dnia, kiedy zniknęła dwójka dzieci z pobliskiego Lusówka. Już rano przyjechali stamtąd rozpytywać, czy aby do Lusowa nie przybłąkała się dziewczynka z młodszym braciszkiem. Zbiegowisko się zaraz zrobiło, chłopi z pól przylecieli do wsi. Ale nie, nikt dzieci nie widział.

– Chyba, że poszły nad jezioro – ozwał się naraz jeden z gospodarzy.

Wszyscy z przestrachem pomyśleli o tym samym: „tam topielec grasuje, pewnie dzieci pod wodę wciągnął”. Spojrzeli na widoczną wśród zielonych łąk błękitną taflę wody. Nic jednak nie wskazywało, że stało się coś strasznego. Gromada ruszyła śmiało na brzeg. Ludzie jęli przetrząsać krzaki, wołali. Na próżno. W końcu ktoś znalazł koszulinę. Trwoga ogarnęła wszystkich, gdy rozpoznano w niej ubranko zaginionego chłopca. Ludzie z jeszcze większą energią szukali. Nic. Małgośka przyglądała się temu z daleka i spoglądała na jezioro. „Może on coś widział, może wie, gdzie dzieci” – myślała.

Słońce zaczęło się chować za las. Ludzie wracali w milczeniu, zgnębieni i zmęczeni daremnymi poszukiwaniami. Zrobiło się cicho. Nie odezwał się żaden ptak, a żaby jeszcze nie zaczęły swojego wieczornego koncertu. Nagle do uszu Małgośki doszedł śmiech – jakby gdzieś za jej plecami. Odwróciła się. Pobiegła w stronę, skąd zabrzmiały odgłosy. A rosła tam gęsta kępa nadbrzeżnej łoziny. Przedarła się przed krzaki i ujrzała niezwykły widok. Na fragmencie piaszczystej łachy bawiło się troje dzieci. Dziewczynka w sukience, nagusieńki chłopczyk i tajemniczy nieznajomy.

– Wszyscy was szukają! Chodźcie, chodźcie ze mną!
– Ale on jest taki zabawny – krzyknęła dziewczynka. – Zadaje nam świetne zagadki, uczy puszczać kaczki i robić piszczałki.
– Zaraz będzie ciemno – nie ustępowała Małgośka. – A ludzie już poszli do wsi.
– O mało co, byłoby nieszczęście – powiedział dziwny chłopiec znad jeziora. – Spotkałem je na grzęzawisku i przyprowadziłem tutaj. Tam na pewno by się potopiły. Wiem, bo sam kiedyś… No nieważne.
– Musicie się pożegnać – mówiła Małgośka – Mama i tatulo po was płaczą.

Dziewczyna zaprowadziła dzieci do wsi. A tam łzy zamieniły się w śmiech. W gospodzie urządzono wielką ucztę na cześć Małgośki uznawanej powszechnie za niewydarzoną. Zaproszono nawet kapelę. Gospoda ledwo pomieściła wszystkich, bo i z Lusówka przybyli rodzice i sąsiedzi zaginionych dzieci. Gospodarze przepijali do jej ojca:

– Takeście się wstydzili tej głupiej, a ona dzieci uratowała.
– Ja byłbym dumny z takiej córy.

Rodzice Małgośki stali się tego dnia dobrzy dla niej jak nigdy. Dziękowali, przytulali, częstowali najlepszymi przysmakami. Ale Małgośka była poważna. Nie pasowało jej, że cała wdzięczność spada na nią, a nie na tajemniczego chłopca z jeziora. Kazał jej jednak milczeć, więc nic nie mówiła. W końcu jednak wzięła ją w ramiona zapłakana matka dzieci i Małgośka nie wytrzymała.

– Ale to nie ja uratowałam! To chłopiec z jeziora! – krzyknęła.
Kapela przestała grać, zrobiła się cisza jak makiem zasiał. Pomruk zdziwienia i jakiegoś złowrogiego strachu ozwał się wśród zgromadzonych.
– Topielec! – szeptano. – To topielec. Chciał je utopić!
– Musimy z tym skończyć! – rzekł wójt. – Trzeba topielca wyłowić i zabić!
– Ale jakże tu zabić – odparł młodzieniec, który pomagał księdzu w zakrystii. – Przecie to siła nieczysta! Czort wcielony!
– Nie! Nie! – protestowała Małgośka. – On dobry. To nie topielec! On uratował dzieci. Z bagna wyciągnął! – krzyczała z przestrachem.

Ale kto by tam słuchał rojeń głupiej dziewuchy. O świcie rybacy połączyli swoje sieci w jedną wielką, wypłynęli na jezioro i zarzucili z okrzykiem: „Choćbyśmy mieli kilka dni łowić, schwytamy tego diabła!”. Pierwszego dnia od świtu do zmierzchu pływali po jeziorze i łowili, ale tylko ryby, raki i wodorosty wpadły im do sieci. Powtórzyło się to następnego dnia. Na trzeci dzień rybacy poczuli silne szarpnięcie. Złapało się coś cięższego, bo bardzo mocno się szamotało, tak że niektórzy o mało co nie powypadali z łodzi. Udało im się jednak dobić do brzegu. Na wieść, że chyba mają topielca, zbiegli się nawet najstarsi mieszkańcy. Każdy chciał owo dziwo zobaczyć. Przyszedł proboszcz i wójt, nawet po dziedzica posłano.

Małgośka stała w tłumie. Serce kołatało w niej jak ptak w klatce.

– On niewinny, niewinny – szeptała.

Było już prawie ciemno, kiedy mężczyźni wyciągnęli szarpiącą się zdobycz na brzeg. W świetle zapalonych ognisk przerażona Małgośka rozpoznała chłopca znad jeziora. Ręce i nogi powiązano mu sznurami i posadzono obok ogniska. Blask płomieni padał na jego twarz. Chłopiec w milczeniu powiódł wzrokiem po gromadzie.

– Dlaczego straszyłeś praczki? – zapytał groźnie wójt.
– Gdyby poszły dalej, utopiłyby się w trzęsawisku – mruknął.
– Kłamiesz!
– Ale że mnie chciałeś do jeziora wciągnąć i utopić, to się nie wyprzesz! - krzyknął gospodarz, który kiedyś o owym zdarzeniu opowiadał.
– Gdybyście dalej tam spali na słońcu – odpowiedział chłopak – nieszczęście by się przytrafiło. Chciałem Was tylko w cień wciągnąć!
– Nie słuchajcie go! – krzyknął proboszcz. – To siła nieczysta! Tylko was zwodzi słowami.
– Zabić go trza! – krzyknęła gromada – Śmierć topielcowi! Śmierć, śmierć!

Ludzie krzyczeli tak głośno, że nikt nie słyszał Smiechawki, A ona wołała coś zupełnie innego:

– Niewinny, niewinny!
– Zaraz! Czekajcie mi chłopy! – rzekła babka Jadwiga, najstarsza mieszkanka Lusowa. – Zaraz, zaraz. Przecie to Grzechu od Nowaków! – uzupełniła zdumionym głosem.

Lusowianie zamilkli ze zdziwienia i spojrzeli na babkę pytająco. A staruszka jęła opowiadać.

Tak. Wy już tych czasów nie pamiętacie, ale za mojej młodości żył we wsi jeden taki luntrus, co wszystkim dał się we znaki. Nie pomagał rodzicom, kurom jajka podbierał, bieliznę zabierał praczkom i potem znajdowały ją w błocie, krowy po polach rozganiał, nieraz chlewik gospodarzowi otwarł, że świniaki rozbiegały się po całej wsi. Żadna gospodyni nie śmiała garnków na płocie suszyć, bo zaraz miała je pobite. Skaranie boskie z nim było i rodzice ręce łamali z bezradności i zgryzoty. A potem, rojber jeden, nagle znikł, jakby się pod ziemię zapadł. Jedni mówili, że uciekł z domu, a inni, że w jeziorze się utopił. Taki był właśnie ten Grzechu.

– Co wy prawicie? Przecież to było pewnie ze sto lat temu! – machnął ręką wójt.
– Też uwierzyć nie mogę. Ale ten szczun i Grzechu podobni jak dwie krople wody.
– Siła nieczysta, siła nieczysta – szeptał ksiądz. I zwrócił się do schwytanego:
– Maszże ty na imię Grzechu?

Nagle od jeziora powiał wiatr. Ludzie spostrzegli, że się chmurzyć zaczyna. Płomienie ognisk zadrgały i sypnęły skrami w niebo.

– Tak, było mi Grzechu – odpowiedział chłopiec. – Jadzia, wybacz, ale pamiętam, jak byłaś małą dziewczynką, młodszą ode mnie. Prawdę rzekłaś. Był ze mnie srogi wisus i ladaco. Nie szanowałem cudzej pracy, za nic miałem krzywdę ludzką i łzy rodziców. Razu jednego polazłem na bagnisko, tam, gdzie te dzieci dzisiaj szły i… Od tego czasu pokutuję w jeziorze. Z bożego nakazu mam wszystkim pomagać aż do dnia, gdy ktoś mnie nazwie moim imieniem. Myślałem, że nigdy to nie nastąpi, ale właśnie dziś ty, Jadźka, to znaczy Jadwigo, przypomniałaś…

A potem zwrócił się do Małgośki Śmiechawki:

– Tobie wszystko zawdzięczam, dziewucho. Tyś jedna mnie nie odtrąciła, tyś jedna wstawiła się za mną. Bóg ci zapłać! Imię swoje usłyszałem. Koniec pokuty. A więc w imię Boże…
– Ludzie! Ludzie! – krzyknął ksiądz. – Słyszeliście? On Boga wzywa! On nie od diabła pochodzi!

Podczas rozmowy zaczęły kapać z nieba duże krople. Padały coraz gęściej, aż lunęło tak, jakby niebo się otwarło. Szumiący deszcz zagasił ogniska i nic już nie było widać. Ludzie stali jednak w milczeniu na miejscu, jak zamurowani.

Oberwanie chmury nie trwało długo. Niebawem zaczęło przechodzić, wiatr się uspokoił, zaległa wieczorna cisza. Gospodarze zapalili pochodnie i ze zdumieniem spostrzegli, że sznury, którymi był związany więzień, leżą na ziemi. Po chłopcu śladu nie zostało.

– Musi, że do nieba wzięty – szepnął ksiądz i przeżegnał się.
– Ano prawda. Czyli nie kłamał! – dodał wójt.
– To nie był topielec, ino jeziornik – stwierdziła stara Jadwiga.

A Małgośka Śmiechawka ciągle mruczała: „Niewinny, niewinny…”. Niewiele rozumiała z tego, co się wydarzyło.

Od tego dnia nad Jeziorem Lusowskim przestało straszyć. O topielcu czy też jeziorniku wszelki słuch zaginął. Za to Śmiechawka zyskała wielki szacunek we wsi. Mówiono, że pomogła uratować dzieci z Lusówka. Nikt już się z niej nie naśmiewał. Przeciwnie, chętnie zapraszano dziewczynę w gości: czy to na obiad, czy na wieczerzę. A ona czasem jeszcze chodziła na brzeg jeziora i wypatrywała przyjaciela. Czasem szeptała: „Gdzie jesteś, Grzechu jeziorniku?”. Lecz on już nigdy więcej się tam nie pokazał.

Dodaj bajkę

Szukaj

"Odkryj e-wolontariat"

Bajkownia.org - Fabryka Bajek nagrodzona!

Bajkownia.org -Fabryka Bajek zajęła 2 miejsce w ogólnopolskim konkursie "Odkryj e-wolontariat""

Patronat medialny

 

 190x120 anim bajk

 

Bajkownia.org - Fabryka Bajek wspiera akcję Ministerstwa Środowiska - "Pobierz aplikację na smartfona i zagraj z dzieckiem w „Posegreguj śmieci”.  Sprawdź kto z Was zostanie mistrzem w segregowaniu?"

Bajkownia.org - Fabryka Bajek dla dzieci - druga tura konkursu na najlepsze strony Internetu

 

Bajkownia.org - Fabryka Bajek dla dzieci - Złota Strona Tygodnia Wprost lipiec 2012