Bajka dla dzieci - O wróblu Karolu i trudnych rozstaniach
Wczoraj padał deszcz, dzisiaj kwitną więc bajki. Jak choćby ta o skrzydlatym przyjacielu, Karolu. Od stóp do skrzydeł na faktach.
- Karolu, coś ty porabiał cały boży dzionek? Gdzieś się podziewał?
- Nie uwierzysz mamusiu, jak ci opowiem. Zerwał się porywisty wiatr, począł tarmosić listkami, gałązkami i strącił mnie z gniazda. Leżałem tak na grzbiecie, w samym środku kałuży, i nie mogłem się podnieść. Miałem przemoczone piórka i byłem przemarznięty do szpiku kości. Nagle usłyszałem jakieś głosy:
- Mamo, popatrz, on żyje, rusza się! Weźmy go, dobrze? Prosimy! Nie możemy go tak zostawić.
Poczułem jak ktoś podnosi mnie. Byłem wystraszony, serce łomotało mi w piersi jak oszalałe, ale po chwili uspokoiłem się. Zrobiło mi się cieplej. Nie wiedziałem gdzie idziemy, bo szczelnie mnie otulono. Przynajmniej nie było już tak chłodno, ani mokro. Przymknąłem powieki.
- Wiecie chłopcy, jest bardzo wychłodzony, nie wiem czy nie ma jakiś obrażeń, czy niczego sobie nie złamał jak wypadł z gniazda? Może nie przeżyć. Będzie wam wtedy bardzo smutno.
- Spróbujmy. Może uda się go uratować. Nazbieramy mu robaków do jedzenia. Nauczymy latać. Będziemy mieli skrzydlatego przyjaciela. Nazwiemy go Karol. Możemy?
Kiedy się obudziłem, znajdowałem się w jakimś pudełku, otulony miękkimi gałgankami, watą. Miałem zakrętkę z wodą, kilka okruszków chleba, ziarenka, dwie dżdżownice i jakiegoś ususzonego robaczka. Nie byłem jednak głodny. Było sucho, ciepło, nabrałem sił. Pomyślałem, że pewnie bardzo się o mnie martwisz, mamo, rozprostowałem więc skrzydełka i fruuuuu.
- Ojej, on umie latać! Co teraz?
- Wiecie, musimy go wypuścić na wolność.
- A nie mógłby z nami pozostać? Prosimy!
- Ale jego mama na pewno za nim tęskni. Też bym tęskniła i odchodziła od zmysłów, gdybyście tak długo nie wracali do domu.
- Chociaż jeden dzień, błagamy!
- Uratowaliście mu życie, ale teraz pora pożegnać się…
- To zbyt bolesne.
- Rozstania często bolą.
- Karolku, ale czy ty aby nie kłamiesz, by wywinąć się od kary?
- W życiu mamo, słowo, że tak było!
- Dobrze, kontynuuj…
Myślałem już, że pozostanę tam na zawsze. W klatce. Jak czyżyk z bajki, o którym kiedyś mi opowiadałaś, pamiętasz? Ale nie. Igor i Borys (bo tak mieli na imię chłopcy, którzy mnie wyciągnęli z zimnej kałuży) przynieśli mnie pod nasze drzewo. Otworzyli pudełeczko i wyfrunąłem, wprost w twoje ramiona.
- Uważaj na siebie, Karolu! – niosło się wśród mokrych, zielonych, tańczących na wietrze liści. I łzy mieszały się z deszczem. Ale czasem tak już bywa, że trzeba wybierać pomiędzy pragnieniem a powinnością, pomiędzy sztuką miłości a zewem wolności, pomiędzy dobrem swoim, dobrem innej jednostki, dobrem ogółu.
A nasze wybory ukazują kim naprawdę jesteśmy.