top

Logowanie

Wesprzyj Bajkownię

     Twórz z nami Bajkownię!

Kto jest Online

Odwiedza nas 508 gości oraz 0 użytkowników.

Przyjaciele Bajkowni


wiersze i wierszowane bajki dla dzieci i dla dorosłych


Bogdan Dmowski czyta wiersze i wierszowane bajki dla dzieci i dla dorosłych


bajkowy podcast okladka


bajki dla dzieci


zloty jez



TataMariusz 200x200

© Copyright by Bajkownia.org - Fabryka Bajek, Powered by Joomla! Valid XHTML and CSS.
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Bajka dla dzieci - Opowieści z Wielkiego Lasu II - Spotkanie cz.2

Rozdział 4

Poranne promienie światła wpadające przez okno tempem wolniejszym od ślimaka sunęły leniwie po podłodze. Ruch był niezauważalny na pierwszy rzut oka, ale Karol nie spał już od jakiegoś czasu i ze swego posłania przy kominku przypatrywał się jak światło poranka, powoli, ale konsekwentnie obejmuje w swe władania coraz większe połacie podłoża.

Zaraz po przebudzeniu myślał, że jest pierwszy, ale kiedy promienie wyganiały mrok z izby, spostrzegł, że Mikołaja już nie ma. Postanowił jednak nie wstawać przed Sofią. Wędrówka przez las była trudna a tempo duże i domyślał się, że dziewczyna jest bardzo zmęczona, choć nie okazywała tego. Karol natomiast czuł się dobrze. Zaskakująco dobrze, biorąc pod uwagę to, że jeszcze dwa dni temu samo stanie było dużym wysiłkiem. Czuł, że w procesie leczenia nie bez znaczenia były wywary serwowane przez Sofię. Młodzieniec wrócił myślami do poprzedniego wieczoru. Tak jak myślał, jego wyznanie prawdy nie spotkało się z drwiną, ale rodzeństwo było zdezorientowane. Zgodnie twierdzili, że smoki nie istnieją, a Karol nie potrafił dobrze opisać istoty, gdyż spotkanie miało miejsce przed zmierzchem, kiedy słońce chowało się już za koroną drzew. Wiedział tylko, że było duże, miało łuskę i ogon, którym zresztą strąciło go do rzeki. Jedynym dużym stworzeniem z ogonem pokrytym łuską, o jakim wcześniej słyszał, był właśnie smok. Zła istota, którą znał z bajek czytanych mu do snu w czasach, kiedy jeszcze miał matczyne mleko pod nosem. Karol postanowił nie myśleć dziś o tym i powrócił do obserwowania słonecznych promieni. Nie trwało to jednak długo, gdyż okazało się, że Sofia też nie śpi i zaproponowała, aby wspólnie udali się do ogródka po warzywa na śniadanie.

Podczas posiłku Karol dowiedział się, że Mikołaja nie będzie cały dzień i prawdopodobnie noc, gdyż udał się w okolicę mostu, aby sprawdzić, czy ocalał koń i coś z dobytku szlachcica.

Po śniadaniu mężczyzna zaproponował pomoc w zmywaniu, a następnie udali się na ganek. Czas do południa upływał im na rozmowach. Karol opowiadał o dworskiej modzie, której nie mogła zrozumieć Sofia. Dziewczyna negowała przydatność wielowarstwowych sukienek, falbanek, kokardek i gorsetów, czym tylko zyskiwała w oczach młodzieńca, który też nie mógł pojąć, dlaczego kobiety tak bardzo utrudniają sobie życie. Sofia opowiadała o swoich ulubionych książkach i miejscach, które chciałaby zobaczyć na własne oczy. Dziewczyna bardzo lubiła zwierzęta, wiec Karol opowiadał jej o dziwnych stworzeniach, jakie widział w ilustrowanych księgach podróżników. O białym koniu w czarne pasy, bądź na odwrót, zwanym zebrą, wielkim kocie lwie i wielu innych. Sofia im dłużej rozmawiała z Karolem, tym bardziej czuła, że nie dzieli ich tak wiele, jak początkowo myślała. Jak się później okazało, Puszek też polubił Karola i nie miał mu za złe wyzywania od jeleni, gdyż podszedł pod ganek i dał się głaskać młodzieńcowi. Karol przez chwilę czuł się jak dziecko a nie prawie dorosły młodzieniec. Głaskanie wolnego, żywego jelenia zdawało mu się czymś nierealnym, a jednak robił to. Sofia na chwilę zniknęła w domu, by powrócić z dorodnym surowym burakiem, którym pozwoliła Karolowi nakarmić Puszka.

Po obiedzie Karol zaproponował, by dziewczyna oprowadziła go po lesie i pokazała miejsca, które najbardziej jej się podobają.

Mikołaj nie złapał tropu na moście, więc stopniowo przeczesywał okolicę od strony, po której znaleźli Karola. Nie sądził, aby koń przetrwał prawie trzy doby w tej części lasu i już prawie zaczął żałować, że nie mógł od razu rozpocząć poszukiwań. Właśnie wtedy w jego nozdrza uderzyła woń zwierzęcia. Zdziwił się, ale jeszcze bardziej ucieszył. Jego radość jednak nie trwała długo, gdyż koński zapach przywiódł go do porzuconego obozowiska. Tego, w którym opiekowali się rannym paniczem. Była noc, gdy tam dotarł. Wilk wytężył węch i wyczuł drugi aromat, słaby, zamaskowany końskim zapachem. Ten sam, który za pierwszym razem wyczuł na moście.

Wychodzi na to, że Karolowy smok przywłaszczył sobie konia – pomyślał. W takim razie wystarczy iść za zapachem wierzchowca. Jest silny, więc będzie łatwiej. Długo nie trwało, zanim Biały Wilk odkrył, że nie musi podążać za żadnym zapachem, gdyż koń zmierza po śladach, które zostawili dzień wcześniej, wprost do jego domu. Przerażenie sprawiło, że futro zjeżyło się na karku i wilk z obnażonymi ze wściekłości kłami ruszył pędem w stronę chaty.

Sofia zaprowadziła Karola do jaskini, w której ściany wypełnione byłe prymitywnymi malowidłami dzikich zwierząt i polujących ludzi. Młodzieniec nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Następnie udali się na polanę zewsząd otoczoną lasem i pełną przeróżnych kwiatów. Karol zerwał kilka z nich skomponował bukiet i wręczył dziewczynie, która nie rozumiała, dlaczego jej policzki nagle zrobiły się gorące. Następnie leżeli na polanie i patrząc na chmury, opowiadali sobie, z czym im się kojarzą. Po niebie płynęły: bochenek chleba, serce, lutnia, żółw, głowa psa i wiele innych znajomych kształtów. Zabawa była tak przednia, że Sofia zbyt późno dostrzegła, że dzień chyli się ku końcowi. Byli w połowie drogi do domu, kiedy w lesie zaczęła zapadać ciemność. Dziewczyna nie bała się, znała tę okolicę jak własną kieszeń, ale skarciła się za to, że nie zarządziła wcześniej powrotu. Poruszanie się nocą po lesie było bardzo męczące.

Pomimo tego że las prezentował się już w barwach ciemnej szarości, wprawne oczy Sofii uchwyciły ruch w odległości nie większej niż długość strzału z łuku. Nie był to normalny przedstawiciel tutejszej fauny. Dziewczyna nie widziała dokładnie, ale była pewna, że ten ktoś, pomimo że się garbił, jest wysoki i porusza się na dwóch kończynach.

Karol próbował chwycić upadającą Sofię, ale dziewczyna zgrabnie wyślizgnęła się mu z rąk i runęła na poszycie obok gęstwiny krzaków.

- Ała! – lamentowała. – Chyba rozcięłam stopę. Sprawdź proszę!

Kiedy młodzieniec przykucnął, przyciągnęła go do siebie i szepnęła do ucha.

- Nie rozglądaj się. Ktoś nas obserwuje. Udawaj, że oglądasz ranę.

Karol zaskoczony całą sytuacją, gorączkowo myślał, co powinien robić. Dobry aktor z niego nie był. Odniósł wrażenie, że jego – Ojej, naprawdę paskudne rozcięcie – nie warte było złamanego miedziaka, ale, nie wiedząc, co począć, postanowił kontynuować tę komedię.

- Ałła - powtórzyła dziewczyna.

- Leż spokojnie, postaraj się myśleć o czymś przyjemnym, a ja w tym czasie spróbuję zrobić opatrunek – kontynuował Karol.

Dziewczyna otuliła się szczelnie ponczem z poszycia leśnego, naciągnęła kaptur, przełożyła łuk przez plecy i nisko przy ziemi oddalała się od Karola, któremu coraz lepiej wychodził pocieszający monolog. Młodzieniec myślał gorączkowo, cóż takiego może kryć się nieopodal, że zaniepokoiło Sofię. Czuł się też niezręcznie. Zamiast ratować damę z opałów, robi za przynętę, podczas gdy ona skrada się do nieznajomego. Bardzo brakowało mu teraz miecza i pistoletów. Niestety miecz wraz z jednym pistoletem zgubił, wpadając do rzeki, a drugi został w chacie. Zresztą i tak na nic by się nie przydał bez suchego prochu. Dobrze że dziewczyna nie rozstawała się z łukiem.

Sofia przemieszczała się niemal bezszelestnie. Starała się łapać rytm lasu, który dyktował wiatr. Szum liści i trzeszczenie konarów doskonale maskowały odgłosy, jakie wydawała, więc zdecydowała się zwiększyć tempo skradania. Widziała postać kucającą obok drzewa i obserwującą Karola. Skradała się po okręgu, próbując zajść ja od tyłu. Nie słyszała już wyraźnie tego, co mówił Karol, ale widziała, że dalej gra swoją rolę. Gdy była nie więcej niż dwadzieścia kroków od celu, ściągnęła powoli łuk, przykucnęła na jedno kolano i nałożyła strzałę na cięciwę. Gotowa do strzału powoli zbliżała się do celu. Serce waliło jej jak oszalałe i czuła, że pocą się jej dłonie. Tak naprawdę nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Strzelić? Krzyknąć, żeby intruz powoli wstał? A jeśli to nikt bądź nic złego? Dziewczyna bardzo żałowała, że nie ma przy niej teraz brata. Była nie więcej niż dziesięć kroków, kiedy zrozumiała, że coś jest nie tak. Przylgnęła bokiem do trzeszczącego drzewa i wytężyła wzrok. Postać niedaleko niej nie ruszała się. Delikatnie tylko falowało na wietrze jej odzienie. Tkwiła w zupełnym bezruchu, który wydawał się niemożliwy dla tej pozycji. Człowiek czułby dyskomfort, ścierpnięte nogi, zesztywniałe mięśnie. Musiałby co chwilę przynajmniej nieznacznie zmieniać pozycję. Drzewo zatrzeszczało mocniej i dziewczyna poczuła, jak po karku pełza jej przerażenie.

- Widzzzzę cię ciepłokrwissssta – syczący głos intruza był tuż nad nią.

Sofia kucnęła i rzuciła się na plecy, mierząc w górę z łuku. Kiedy miała już zwolnić cięciwę, coś długiego z impetem trafiło w łuk i wyrwało z ręki, jednocześnie roztrzaskując go. Dziewczyna szybko przeturlała się w bok i poderwała na nogi. Wielkie coś zeskoczyło w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą leżała. Wrzasnęła, ile sił w płucach, sięgnęła za siebie po kolejną strzałę i, mocno ściskając ją w dłoni, rzuciła się na intruza, celując w niego grotem. Przeciwnik był szybki, zaskakująco szybki jak na swoje gabaryty i zdołał zejść z linii ciosu. Sofia natarła z takim impetem, że nie była w stanie wyhamować i zmienić kierunku ataku, postanowiła więc wykorzystać do tego drzewo. Podskoczyła i stopą odbiła od pnia, odwracając jednocześnie w locie i zmieniając tym samym kierunek ataku. Uderzyła w przeciwnika, jednak strzała nie przebiła ciała i pękła w dłoni. Przeciwnik nie ustąpił nawet o krok, a drobna dziewczyna odbiła się niczym od ściany i upadła. Ponownie poderwała się na nogi, ale coś długiego oplotło jej szyję. Był to ogon, duży silny jaszczurzy ogon. Sofia poczuła uścisk, chciała krzyknąć, ale nie mogła nabrać tchu. Pociemniało jej przed oczami i osunęła się w nicość.

Karol, słysząc wrzask, zerwał się z kolan i ruszył biegiem, chwytając po drodze wielką gałąź. Było jeszcze na tyle jasno, że po kilkunastu krokach zobaczył, jak Sofia odbija się od kogoś dwa razy większego od niej, upada, po czym coś łapie ją za szyję, a chwilę później jej ręce próbujące się oswobodzić opadają bezwładnie wzdłuż ciała.

Widok ten sprawił, że Karola opuściły resztki strachu i opanował go gniew.

- Potworze! Nie daruję Ci! – krzyczał, nie przerywając biegu. Był już blisko, kiedy z dłoni skierowanej w jego stronę wydobył się snop błękitnego światła. Karol poczuł, że leci. Zemdlał, zanim uderzył o ziemię.

Mikołaj, widząc dom, przybrał ludzką formę. Był zmęczony. Zwolnił tempo do równego marszu i próbował ustabilizować oddech. Wyostrzył zmysły, ale nic nie wskazywało na to, aby w domu był ktoś obcy. Nie było też znajomych. Na spotkanie wybiegł mu pogodny jak zawsze Łatek. Było już ciemno. Mężczyzna nie znalazł w domu i jego okolicy śladów wskazujących na to, że mogła tu mieć miejsce walka. Mimo wszystko niepokój był w nim silny. W jego umyśle toczyły batalię spokój i panika. Spokój podpowiadał mu, że może siostra zabrała Karola na spacer i zapuścili się zbyt daleko, żeby zdążyć przed zmierzchem. Sofia umiała przetrwać w lesie. Panika natomiast podpowiadała mu złe scenariusze. Postanowił jednak, aby spokój zwyciężył. Jeśli stało się coś złego, to musi mieć siłę aby, stawić czoła złu, a do tego musi odpocząć. Na sen nie było szans, ale potrafił medytować, a medytacja całkiem dobrze odnawiała jego siły witalne. Postanowił, że, jak tylko trochę się zregeneruje, ruszy na poszukiwania. Usiadł na ganku, zamknął oczy i otworzył umysł na kojący szum lasu.

Nie wiedział, jak długo tkwił w tym dziwnym zawieszeniu umysłu. Ze stanu medytacji wycięło go radosne szczekanie Łatka. Pies poderwał się i ruszył w ciemność. Mikołaj poczuł znajomy zapach. Chwilę później w kręgu światła bijącego od oliwnych gankowych lamp pojawiła się Sofia.

Był już środek nocy. Ogień delikatnie tlił się w kominku. Sofia ochrypłym głosem streściła bratu całe zajście, dwa razy, gdyż Mikołaj prosił ją, aby starała się przypomnieć jak najwięcej szczegółów .

- Dwa razy tak duży jak ty? Miał ogon i głowę jak wielka jaszczurka? – Mikołaj zakłopotany podrapał się w głowę. Naprawdę nie wiem. Nie wiem wszystkiego. Walidar nie wspominał nigdy o takim stworzeniu.

- Może to naprawdę Smok – stwierdziła smutnym głosem Sofia.

- Smoki nie istnieją – to bujdy bajania – protestował spokojnie Mikołaj.

- A Opiekun Lasu, Biały Wilk? Dla wielu to tylko bajda – zripostowała siostra.

- Masz rację. Szkoda że nie mamy żadnych legend o smokach. Nieważne zresztą. Musimy się skupić na tym, co wiemy. Jest rozumny. Dobrze widzi w ciemności. Może nawet lepiej niż ja, skoro nie udało Ci się go podejść, pomimo tego że wtapiasz się w las doskonale. Może też ma bardzo dobry węch. Jest wysoki, silny, ma zwinny ogon i jest pokryty łuską. Nie martw się. Nie zrobił ci wielkiej krzywdy, a mógł. To znaczy, że Karol też może jest cały i zdrowy. Może udało mu się uciec. Noce są jeszcze w miarę ciepłe. Może gdzieś się schował.

- Ciepłe. Tak! – Sofia poderwała się od stołu. Jak mogłam o tym zapomnieć. On mnie nazwał.

- Jak?

- Ciepłokrwista – mówiąc to, Sofia zaczęła gorączkowo przeglądać tytuły książek – Zapomniałam o tym, bo to były jedne z pierwszych książek, jakie wpadły mi w ręce, kiedy tylko nauczyłam się czytać.

Wyciągnęła dwa tytułu i położyła przed bratem. „Serce Wielkiego Lasu” RexiRapatori w przekładzie Jaromira Dębokija i „Pradawni Nauczyciele” autorstwa Jaromira Dębokija.

- Walidar kiedyś wspomniał o Pradawnych, ale jakoś nie zeszliśmy na temat ich wyglądu. Zapamiętałem tylko, że to bardzo stara i mądra rasa – rozmyślał na głos Mikołaj. – Cóż w takim razie chce ktoś taki od Karola i skąd on się wziął?

Rozdział 5

 Karol napiął mięśnie, ale i tym razem sznur nie puścił. Młodzieniec oparty o ścianę płytkiej jaskini był zrozpaczony i wściekły jednocześnie. Niestety żadne z tych uczuć nie było w stanie dać mu sił do rozerwania krępujących go więzów. Smok, który zdaniem Mikołaja miał nie istnieć, właśnie wrócił do jaskini i, zupełnie go ignorując, kucnął przy ognisku i dolał coś z małej buteleczki do gotującego się wywaru. Istota była co najmniej o połowę wyższa od przeciętnego mężczyzny i o drugie tyle szersza w ramionach. Miejsca, których nie osłaniało odzienie, pokryte były łuskami łącznie z gadzią głową i ogonem. Panicz przypomniał sobie ostanie chwile przed utratą przytomności i to, jak związany był niesiony do jaskini. Żal na wspomnienie Sofii ścisnął mu gardło. Karol był bliski płaczu, ale zamiast tego eksplodował w nim gniew. W tej chwili zapomniał o dobrym wychowaniu i dumnej postawie.

- Potworze! Paskudny krwiożerczy potworze! Zapłacisz za to, co jej zrobiłeś! Zobaczysz – oziębły nienawistny głos Karola zdawał się nie robić żadnego wrażenia. – Jeśli nie mi to innym, ale zapłacisz za swe niecne czyny. Ty... ty - Karol szukał odpowiedniego słowa, aby ugodzić nim porywacza. - Ty gadzie ogoniasty!

Smok, czy też to czym była ta dziwna istota, zdawał się nie słyszeć obelg, ale Karolowi to nie przeszkadzało.

- Myślisz, że nie wiem, co robisz? Co tam gotujesz? Przyprawy! Chcesz mnie zjeść. Pożreć mnie ty bestio. Ojjj, będziesz żałował. Obym Ci kością w gardle stanął. Zemdli cię po mnie, kiszki poskręca. Zobaczysz. Tak cię sczyści, że zabraknie w lesie liści.

Porywacz uniósł łeb w sufit i wydobył z siebie chrapliwe, tubalne rechotanie. Karol był pewien, że to jakiś rytualny ryk, który wydają stwory przed skonsumowaniem zdobyczy i przełknął nerwowo ślinę, oczekując śmiercionośnego ciosu.

- Tak sssczyści, że zabraknie liśśści – stwór w końcu spojrzał na młodzieńca. – Nie wiedziałem, że mam tu poetę. Rozbawiłeśś mnie.

Karol zdumiał się, słysząc ojczysty język z pyska oprawcy.

- W taaakimrazieee chyba będę mussiał zressygnować z kolacji – kontynuował smok.

- Stworze, czy śmiesz ze mnie kpić? – spytał nieco zbity z tropu Karol, tonem pełnym groźby i obrazy jednocześnie.

- Och. Ssskądrze? Nie śśśmiaał bym. Proszę o wybaczenie jaśśśniee pana. Po heraldyce wnoszzzę, że mam pszzzyjemność z osobą dobrze urodzoną – stwór wskazał leżący tuż obok ogniska płaszcz, który Karol stracił przy pierwszym spotkaniu na moście. Na płaszczu widniał jego herb rodowy. Tarcza z lilią w koronie.

- A dziewczyna żyje. Posssbawiłem ją przytomnośśści.

- Czego więc chcesz potworze? – spytał Karol, a w jego głosie dało się słyszeć wyraźną ulgę.

- Potworze? – spytał spokojnie stwór – co czyni mnie potworem?

- No wiesz – odparł niepewnie młodzieniec, lustrując wzrokiem całą sylwetkę dziwnej istoty. – No i napadłeś mnie.

- Napadłem taaak? Zawiodła magia massskująca, a jak tylko mnie ujrzałeś, od razu ssstrzeliłeśś . O tu – stwór wskazał na świeżo zagojoną bruzdę biegnącą powyżej oka w kierunku czubka głowy. – Ja tylko inssstynktownie się obroniłem.

Karol nie wiedział, co powiedzieć. Dziwna istota mówiła prawdę. Podjeżdżał na skraju mostu, kiedy nagle na jego środku, pojawił się stwór. Karol zeskoczył z konia, dobył pistolet i popędził na most. Teraz, kiedy o tym rozmyślał, dotarło do niego, że stwór nie atakował, tylko podniósł ręce, a on strzelił, krzycząc coś o zgładzeniu straszliwej bestii. Ostatnie, co zapamiętał, to cios ogonem, który zmiótł go z wysoko zawieszonego mostu wprost w rwący nurt rzeki.

- Widzzzę, że prawda dotarła – kontynuował stwór po krótkim milczeniu – ale nadal maszzzz trudnośśści z pszyssssnaniem mi racji, bo mój wygląd jessst dla ciebie okropny. Nadal widziszzz tylko potwora. Zdradzę ciii cośś ciepłokrwisssty. Dla mnie też jessteśś brzydki.

- Co ze mną zrobisz? – młodzieniec pytał już bez złości. W głosie nie dały się słyszeć też pewność siebie i duma.

- Nie ssabiję cię, jeśli o to pytaszzz. Wróciszzz do ssswoich i zapomniszzzzz.

Tym razem trop był świeży i Mikołaj nie miał problemu z podążaniem za nim. Świtało już, kiedy dotarli w pobliże jaskini. Mężczyzna pozostał w wilczej formie. Pomimo tego że nie mógł mówić, siostra dobrze rozumiała jego intencje. Oparła się o drzewo i obserwowała wejście. Dziewczyna miała na wszelki wypadek linę do rzucania zakończoną kulkami, którą planowała oplątać kończyny nacierającego przeciwnika, gdyby zaszła taka potrzeba, ale ustaliła wcześniej z bratem, że skoro mają do czynienia z pradawnym, to powinni użyć dyplomacji a nie siły. Mikołaj ruszył ku jaskini. Skinienie wilczej głowy w połowie drogi, uspokoiło ją. Był to znak, że brat wyczuł żywego Karola. Mikołaj przybrał ludzką formę, jeszcze zanim ktokolwiek w środku mógł go dostrzec.

Jaskinia była niewielka, płytka z dużym wejściem i poza ogniskiem rozświetlały ją pierwsze promienie słońca. Karol siedział oparty o ścianę a nieopodal niego przy ognisku humanoidalny gad, pradawny. Postać znana Mikołajowi jedynie z kilku opowieści druida, choć ten nigdy nie opisał jej wyglądu.

Karol nie odezwał się, natomiast pradawny wstał i zaprosił gestem do środka.

- Proszzzę wejdź. Nie bój sssię. Nic Ci nie grozi.

Mężczyzna powoli wkroczył do jaskini, będąc bardzo czujnym pomimo zapewnienia jaszczurzej istoty i przystanął przy Karolu. Widząc, że pradawny nie wykonuje podejrzanych ruchów, szybko omiótł wzrokiem Karola, ale nie zauważył, aby młodzieńcowi stało się coś poważnego.

- Nic ci nie jest? – zapytał

- Poza okaleczoną dumą, czuję się dobrze – odrzekł Karol.

- Nie jessst moją intencją ssskrzywdzić człowieka, ciebie ani nikogo innego, Opiekunie Lasu. Dałem chyba temu dowód, skoro szzzlachcic i młoda ciepłokrwisssta nie odnieśli poważnych ran.

- Zaszczyt to dla mnie, że przedstawiciel Ramatan, potężnej i mądrej rasy, niewidzianej na ziemi przeszło tysiąc wiosen, wie, kim jestem – odparł grzecznie Mikołaj.

- Wiem, bo to my daliśśśmy wam początek. Uwolnię twojego przyjaciela, a ty poproś młodą kobietę, aby dołączyła do nasss, jeśśśli ma takie życzenieee.

Jaszczuroczłek przeciął więzy krępujące dłonie i nogi Karola, a Mikołaj dał znak z wejścia jaskini, aby siostra dołączyła do nich.

Sofia dołączyła, ale usiadła w wejściu jaskini. Wygląd pradawnego oraz pokaz siły, jaki miał miejsce jeszcze kilka godzin wcześniej, sprawiały, że dziewczyna czuła się nieswojo w jego pobliżu.

- Proszę abyśśście mnie wysłuchali. Wyjaśśnię, dlaczego ścigałem szlachcia, potem powiem, co zamierzam i ty, Opiekunie Lasu, zapewne przyznasz mi rację. Żebyśśście zrozumieli, muszzzę cofnąć się z opowieścią do początku dziejów naszych ras.

Pradawny zwał się Draks Warden, był Ramataninem przedstawicielem rasy, która miała swój początek na długo przed tym, zanim na ziemi pojawili się przodkowie ludzi, a ssaki należały do mniejszości. Planeta była wtedy usiana lasami, klimat był cieplejszy i królowały gady. Ramatanie okiełznali magię i rozwinęli technikę do poziomu dalece wyższego niż obecni ludzie. Potrafili latać niczym ptaki i tworzyć broń tak niszczycielską, że ludzkie armaty wydają się przy niej zabawkami. Stali się rasą potężną, ale i zaborczą. Wojny klanowe przybierały na sile, aż w końcu nastała Wielka Wojna, w której zginęła połowa populacji. Największe zagrożenie przyszło jednak z kosmosu. Byli tak zajęci wojną, że odwrócili swoje oczy od nieba i nie przygotowali się na kataklizm. Wielka skała uderzyła w planetę z taką siłą, że nie było na ziemi miejsca, gdzie nie odczuto wstrząsu. Pożary trawiły lasy, chmury pyłu zasłoniły niebo i nastała zimna bardzo długa noc. Rośliny nie były w stanie długo przetrwać bez światła, bez roślin padały zwierzęta. Wyniszczona wojną rasa stanęła na progu zagłady.

Kiedy słońce na nowo zaczęło ogrzewać planetę, na ziemi było już niewielu Ramatan i nic nie wskazywało na to, że rasa się odrodzi. Pradawni, pomimo tego że są długowieczni, w przeciwieństwie do ssaków składali jaja, a ich cykle lęgowe były rzadkie. Jeden w każdym pokoleniu. Zmieniony klimat nie sprzyjał już tak dobrze życiu Ramatan, za to przyśpieszył rozwój ssaków. Większość technologii przepadła za sprawą wojny i kataklizmu razem z jej twórcami. Pradawni cofnęli się niemalże do początków swojej cywilizacji. Najmądrzejsi z nich zaczęli głosić pogląd, że muszą pozbyć się pychy, chciwości i nauczyć się żyć w harmonii z planetą. Przyszło wtedy duchowe odrodzenie. Ramatanie tworzyli technologię nieszkodzącą naturze i na nowo opanowywali magię. Wiele pokoleń później pojawił się prymitywny człowiek mieszkający w jaskiniach. Jaszczurze istoty, widząc, że ludzie są rozumni, postanowiły pomóc. Rasy żyły obok siebie przez wiele pokoleń, choć niewielu ludzi wiedziało, kto im pomaga, gdyż Ramatanie utrzymywali kontakty z nielicznymi, których brali na uczniów. Pierwszych ludzi jaszczury uczyły prostej magii i dały początek plemiennym szamanom. Później narodzili się druidzi. Niestety coraz bardziej liczni ludzie, rosnąc w siłę tak samo jak Pradawni wcześniej, nie oparli się chciwości. Po tysiącach lat pokojowej koegzystencji, o której większość ludzkości nawet nie miała pojęcia, wyłoniło się wtedy kilku magów, którzy pragnęli całej wiedzy Rataman bez względu na koszta. Głosili oni na ich temat kłamstwa, które znalazły posłuch wśród prostego ludu i takim to sposobem pojawili się pierwsi rycerze gotowi walczyć ze smokami. Ratamanie pomimo przewagi magiczno-technologicznej byli nieliczni i nie chcieli podjąć walki, aby nie ryzykować wyginięcia. Warunki na lądzie też nie sprzyjały im tak jak przed wiekami. Postanowili ustąpić i zeszli w głąb ziemi. Tam założyli miasta, oświetlane magicznymi kryształami i zasilane ciepłem z głębokich czeluści planety. Miało to miejsce tysiąc dwieście czterdzieści dwa cykle powierzchniowe temu, czyli lata, bądź wiosny w określeniu ludzkim. Czasem zwiadowcy stacjonujący w obozach bliżej powierzchni wychodzą, aby rozeznać się w sytuacji, jaka panuje na zewnątrz. Takim zwiadowcą jest właśnie Draks. Maskująca magia zawiodła, akurat gdy w pobliżu był Karol, który od razu rzucił się na smoka. Draks wyjaśnił, że od czasu zejścia poza kilkoma druidami nikt nie widział pradawnego. Wie, że Opiekun Lasu i młoda kobieta żyją z dala od ludzi, ale młody szlachcic to inna sprawa. Widząc, że Karol pochodzi z linii rycerskiej, musi upewnić się, że nie rozpowie o tym spotkaniu i nie da początku nowej krucjacie przeciw smokom. Gdy ludzie wiedzą, czego szukają, zazwyczaj to znajdują i niewskazane jest, aby zbyt pieczołowicie przeszukiwali groty prowadzące w głąb ziemi. Dlatego go ścigał i przygotował specjalny wywar, po wypiciu którego Karol straci pamięć o ostatnich kilku dniach.

- Nie! – wyrwało się jednocześnie Karolowi i Sofii.

- Nie możesz tego zrobić, ja nie chcę – protestował panicz.

Sofia trochę zmieszała się swoim nagłym wybuchem protestu, ale całkowicie zgadzała się z Karolem.

- Nie pozwól mu na to – prosiła brata. – On nie może zapomnieć, bo…, bo – dziewczyna lekko zarumieniona szukała argumentu – bo nie będzie pamiętał Puszka i Łatka i to będzie przykre.

Mikołaj w mig pojął, że nie o Puszka i Łatka chodzi, ale nie dał tego po sobie poznać. Draks też zrozumiał i jedynymi, którzy zdawałoby się, że zgadzają się z wersją Sofii jest właśnie ona i Karol, jednak Pradawny widział w sposób inny niż ludzie. Wzrok jego był wrażliwy na ciepło i im cieplejszy obiekt, tym bardziej świecił na czerwono, a głowy obojga płonęły teraz głęboką czerwienią.

Mikołaj i Karol zapewniali, że to spotkanie pozostanie miedzy nimi i szlachcic nie będzie opowiadał o tym, co go spotkało, bo nie chce nikomu szkodzić i tak naprawdę mało prawdopodobne jest, aby ktoś dał wiarę jego opowieściom. Ostatecznie Draks ustąpił, pokładając wiarę w to, że Opiekun Lasu potrafi właściwie oceniać ludzkie serca. Karol przysiągł na honor i rodzinny herb, że nigdy nie powie o spotkaniu i przeprosił za to, że dostrzegł potwora tam, gdzie nie powinien.

Pradawny, rozstając się z ludźmi, spytał, czy może za dwa dni spotkać się z nimi w domu Mikołaja i zapewnił, że bez trudu go odnajdzie, gdyż magia ukrywa go przed ludźmi, ale nie tymi, którzy tę magię tworzyli.

Minęły dwa dni i Draks zgodnie z zapowiedzią, skoro świt, zjawił się w progu domu rodzeństwa. Łatek najwyraźniej też znał opowieści o straszliwych smokach, gdyż na widok gościa czmychnął przez uchylone drzwi do łaźni.

Przybysz wręczył Sofii pięknie zdobiony łuk i diadem. Oba przedmioty były magiczne. Łuk strzelał dalej niż ten, który zniszczył i naciągał się lżej. Diadem natomiast po założeniu na głowę pozwalał dziewczynie widzieć prawie tak samo jak on, dzięki czemu nic już nie ukryje się nocą przed jej wzrokiem. Na zewnątrz czekał koń Karola wraz z przytroczonym do siodła zgubionym mieczem.

Cała czwórka gościła się na ganku do południa. Sofia skorzystała z okazji, aby wypróbować łuk i popisać się swymi umiejętnościami. Karol nigdy nie widział tak wyśmienitego strzelca. Po południu Draks ruszył w drogę powrotną, a Mikołaj i Sofia odprowadzić Karola w znane mu rejony lasu. Kiedy dotarli na leśny trakt prowadzący do Grodziejowa, Mikołaj z Karolem wymienili uścisk dłoni, życząc sobie wzajemnie powodzenia. Na chwilę zapadła niezręczna cisza, po czym Karol, skłonił się przed Sofią i rzekł:

- Dziękuję panience za troskę mi okazaną i liczę, że będę mógł się za nią kiedyś zrewanżować.

- Miło było poznać kawalera i życzę powodzenia – Sofia skłoniła się niezręcznie.

Chwilę patrzyli na siebie, po czym Karol wsiadł na konia i ruszył w stronę domu. Czuł, że należy coś jeszcze powiedzieć, ale nie był pewien do końca co i jak. Postanowił, że coś jednak musi dodać na pożegnanie. Odwrócił się w siodle, ale na trakcie nie było już rodzeństwa. Młodzieniec spiął konia do galopu i począł układać w głowie wymówkę na usprawiedliwienie swej nieobecności.

Epilog

Karol wpatrywał się znudzony w dno pucharu, co chwila zerkając uprzejmie na gości, jednak myślami był daleko. Minęło prawie osiem miesięcy od jego przygody w lesie. Życie toczyło się normalnym torem. Normalnym, czyli ojciec co i raz gościł szlachtę i możnych kupców, którzy przybywali w towarzystwie swoich córek. Choć rodzice nie mówili tego wprost, uważali, że przyszły dziedzic Grodziejowa powinien zacząć myśleć o ożenku. Mężczyzna jednak nie podzielał ich zdania. Nie wyobrażał sobie, że któraś ze szczebioczących, wdzięcznie uśmiechających się do niego i chwalących go na każdym kroku dam ma być jego żoną. Uśmiechnął się do siebie na wspomnienie piegowatego, pyskatego rudzielca szyjącego z łuku jak nikt inny.

- Coś cię dręczy synu? – Ojciec przysunął się bliżej, nie chcąc, aby reszta biesiadników słyszała jego pytanie.

- Nie to zwykła melancholia. Nic poważnego – odparł młody szlachcic.

- Może mógłbym coś zrobić, aby ją przegonić synu?

- Nie naprawdę nic mi nie jest. – Jednak po krótkiej zadumie Karol dodał – ojcze, chyba dobrze by mi zrobiła rozrywka. Zorganizujmy wielkie zawody łucznicze.

Mikołaj od spotkania Karola często myślał o przyszłości siostry. Magia Opiekuna Lasu działała coraz silniej. Miał dwadzieścia pięć lat, a nie wyglądał na więcej niż osiemnaście. Wiedział, że należy do innego świata niż siostra i przyjdzie mu żyć bardzo długo. Bał się, że dziewczyna zestarzeje się, nie znając uroków zwykłego życia. Czuł też, że spotkanie z Karolem rozbudziło w niej ciekawość. Dzisiaj jednak nie dręczyły go złe myśli tak bardzo, gdyż, śledząc podróżników, zasłyszał ciekawą informację i bardzo liczył na to, że zrobi ona wrażenie na Sofii. Wrócił do domu po zmierzchu i podczas wspólnej kolacji siostra zaczęła domagać się nowinek ze świata.

- Nie mam zbyt wielu ciekawostek – Mikołaj mówił, starając się zachować obojętny lekko znużony ton. – Podróżni ciągle mówią o jednym tak, jakby nic innego ciekawego miało się nie wydarzyć.

- O czym? – ciągnęła go za język siostra.

- A takie tam gadanie - mówił obojętnie Mikołaj – Ponoć Hrabia Gustaw wraz z synem planują zorganizować wielkie zawody łucznicze w pierwszy dzień lata.

Oczy dziewczyny rozbłysły.

Dodaj bajkę

Szukaj

"Odkryj e-wolontariat"

Bajkownia.org - Fabryka Bajek nagrodzona!

Bajkownia.org -Fabryka Bajek zajęła 2 miejsce w ogólnopolskim konkursie "Odkryj e-wolontariat""

Patronat medialny

 

 190x120 anim bajk

 

Bajkownia.org - Fabryka Bajek wspiera akcję Ministerstwa Środowiska - "Pobierz aplikację na smartfona i zagraj z dzieckiem w „Posegreguj śmieci”.  Sprawdź kto z Was zostanie mistrzem w segregowaniu?"

Bajkownia.org - Fabryka Bajek dla dzieci - druga tura konkursu na najlepsze strony Internetu

 

Bajkownia.org - Fabryka Bajek dla dzieci - Złota Strona Tygodnia Wprost lipiec 2012